poniedziałek, 14 października 2013

Rodowód...

... mój?
Nie.
Artka...

No, bo po co go położył na stole? Przecież wiedział, że ja potrafię wskakiwać na stół.

To była taka dziwna sytuacja, bo Artek wrócił z  długiego niebytu i nic, ale to kompletnie nic nam nie przywiózł! Żadnych prezentów, ani pamiątek... Musiałem coś zrobić!

A było to tak...

Przyjechał Artek, wszedł do domu, rzuciłem się na niego razem z Arią, prawie go przewróciliśmy, ale on jakiś silniejszy jest niż Bejti i nie udało nam się go powalić.

Wszedł do kuchni... Postawił wielką torbę na stole... Myślę sobie... prezenty!
Ale nie.

Wyszedł zostawiając torbę na stole... Nagle poczułem, że coś ładnie pachnie...zapach dochodził z torby... tam musi być coś pysznego, specjalnie dla nas... specjalnie DLA MNIE!

No nic, poczekam. Usiądę i poczekam.

Przyszła Bejti, otwiera torbę, wyjmuje z niej jakieś rzeczy i mówi przy tym:
- Co się lampisz? to nie dla Ciebie!

Słyszę szelest... Ogon! Ogon mnie zawsze zdradzi! Zdradziecki ogon!
Zacząłem merdać ogonem jak tylko Bejti wyjęła tą pięknie pachnącą kanapkę, postanowiłem, że muszę ją zjeść, choćby nie wiem co!  Ale się nie udało, bo Bejti schowała kanapkę do lodówki, a ja nie umiem jeszcze otwierać lodówki, a Arii prosił nie będę, bo jak się dowie o kanapce to sama ją pożre i się ze mną nie podzieli. Taki samolub z tej Arii.

Siedzę i czekam aż wszyscy pójdą, może w torbie jest coś jeszcze?

Bejti wyjęła coś jeszcze z torby, coś płaskiego i białego...Zostawiła  to na stole a resztę, łącznie z torbą zabrała na górę.

Idę sprawdzić czy już poszła... Poszła!

Czas sprawdzić co to jest, to białe coś.
Wskoczyłem na stół, złapałem zębami i już mam w pysku to co nie daje mi spokoju.

Pfff, jakaś kartka... ale zawinięta w inną kartkę, taki schowek na różne kartki...
Trzeba się dostać do środka, bo może w środku jest coś ciekawego...

Zębami rozerwałem schowek na różne kartki... i przy okazji przemieliłem na wiórek kartkę schowaną w schowek na kartki... Ooops!  Nic tam nie ma... oprócz tej kartki, widziałem na niej jakieś kolorowe obrazki, coś napisane, ale nie umiem czytać, więc nie wiem czy to było ważne czy nie,  postanowiłem pozbyć się dowodów, drobiąc je jeszcze bardziej...

Na gorącym uczynku złapał mnie Artek...
Ależ On się na mnie darł!
Ja na obcych tak paszczy nie drę jak On na mnie!

-Drago! Coś Ty narobił! Zabiję Cię! Ty mały podstępny dziku! - krzyczał Artek..

Za karę, zamknął mnie w kuchni... samego! Płakać mi się chciało, ale bałem się odezwać, żeby nie denerwować Artka jeszcze bardziej, usiadłem pod drzwiami w nadziei, że przyjdzie do mnie Bejti... ale Bejti nie przychodziła długo, długo... siedziałem sobie smutny taki, zrozpaczony, nie wiedziałem za co dostałem karę... No dobra... wiedziałem... to znaczy.... nie do końca, ale chodziło o coś co popsułem... Rodowód Artka! Niby ważny był....

Oj tam, swój też zeżarłem i nikt afery z tego wielkiej nie zrobił...
Ja tam świstków nie potrzebuję, żeby wszyscy wiedzieli skąd i przede wszystkim kim jestem!

Jam jest Drago the Great! z Limerick! Z domu Rosebud!
Panuję tutaj, w mieście Kilkenny!

Czasami na podwórku drę paszczę żeby wszyscy wiedzieli kto tu rządzi..
i wiedzą, nikt nie podchodzi do furtki!

Drago the Great!

sobota, 12 października 2013

Dla chcącego, nic trudnego...

A wystarczyło, żeby dał kawałek parówki...

Zasadę mam jedną... Jak mi dasz żarcie, to ja będę potulny jak baranek...

Będzie żarcie, nie będę darł paszczy.... Nie będzie żarcia, będzie darcie paszczy...

END OF STORY!



Z żarciem...

bez żarcia...

piątek, 11 października 2013

chcą mnie wywieźć!

...ledwo mnie wzięli a już chcą wywieźć... ciekawe gdzie.... no i na jak długo. bo ja nie wiem, czy oni wiedzą, że ja się tak łatwo nie poddam...

A czemu mnie chcą wywieźć?  Może nie Oni, a On...

No, bo poszliśmy dzisiaj na spacer, biegnę sobie, biegnę aż tu nagle zza rogu wyskakuje jakiś obcy!
To oczywiście  JA, stanąłem na wysokości zadania i zacząłem na niego drzeć paszczę, darłem się ile miałem sił w płucach....a Artek, zamiast mnie pochwalić, że bronię i jego i Arię to On mnie za chabety i do domu... Nie wiedziałem, że nie wolno mi drzeć paszczy na obce psy... bo skąd miałem to wiedzieć, przecież mnie nie nauczył... Ciekawe czy On sam z siebie przestał drzeć paszczę jak był w moim wieku, czy musiał się nauczyć od swojego taty, że drzeć się nie wolno, zwłaszcza bez powodu... no ale ja wiecie, powód miałem... zbliżał się przecież obcy...

Wróciliśmy do domu tak szybko, jak szybko z niego wyszliśmy, postanowiłem pobiec do Beaty i wszystko jej opowiedzieć, co mnie spotkało i dlaczego wróciliśmy tak szybko do domu, ale oczywiście Artek nie dał mi dojść do słowa, teraz to On się darł! Bejti go uciszała, a on się darł!
No i co? I jaki mi przykład daje ten niby taki nie wiadomo co, fifarafa? NO! Niech sobie uważa lepiej, ja przynajmniej darłem paszczę na obcego, a On darł na Bejti! 
Bejti siedziała i słuchała, podszedłem więc do niej, żeby ją troszkę rozbawić, bo jakaś taka smutna była, wskoczyłem jej na kolanka, polizałem po mordce, ale tak delikatnie, żeby nie mówiła, że ją coś boli... Następna... jak od lizania może coś boleć?
No nic, Bejti powiedziała, żebym poszedł na swój kocyk i się Artkowi nie pokazywał na oczy, bo mnie prześwięci a musi ochłonąć, więc lepiej żebym jednak się na te jego oczy nie pokazywał.
Pójdę spać, ale najpierw się napiję wody a później specjalnie  nasikam  w kuchni, żeby sobie Artek nie myślał, że mnie to można w kaszę dmuchać. Dobranoc.

czwartek, 10 października 2013

Kuchenne Rewolucje

.... czemu Ona postawiła te butelki tak wysoko!?
No nic, postaram się jakoś je dosięgnąć...Wskoczę łapami na blat... tylko muszę baardzo blisko podejść, muszę prawie przykleić się do szafki, żeby dosięgnąć to, co tak pięknie wygląda!
I co najważniejsze, SZELEŚCI!

Mówię Wam, jak to miło jest gryźć butelki, najlepsze są te bez wody, plastikowe, duże butle...
No ale dużych nie ma, są małe i na dodatek pełne wody. Nie... ja nie gardzę wodą, ja kocham wodę, ale lepiej się gryzie puste butelki bo można je dokumentnie spłaszczyć a z tymi z wodą jest trochę więcej roboty, bo.... już tłumaczę różnicę...

PUSTA BUTELKA:

Pusta butelka najczęściej ląduje w mojej paszczy, bo jest pusta, ładnie i głośno szeleści, można z nią zrobić co się chce, bezpośrednio po złapaniu jej w paszczę.

PEŁNA BUTELKA:

Pełna butelka nigdy nie ląduje w mojej paszczy, a jak pytam dlaczego, to mi odpowiadają: BO NIE! pfff...Żeby wziąć pełną butelkę w paszczę, trzeba poczekać aż wszyscy sobie pójdą, najlepiej jak wyjdą całkiem z domu, wtedy można podejmować próby przechwycenia pełnych butelek z blatu kuchennego.  Ale zanim dostaniemy się do pustej, pięknie szeleszczącej butelki, trzeba ją najpierw dobrze ugryźć, przebić zębiskami moimi wielkimi, na wylot! No bo trzeba dać szansę wodzie, bo ona taka smutna, zamknięta sobie tam jest. No więc, najpierw trzeba butelkę ugryźć...
ale ja zaznaczam! To butelkę wcale nie boli! Ja jestem dżentelmenem, ja nie robię krzywdy butelkom ani innym moim zabawkom, ani nawet Arii! A to, że ona jęczy to, to, to wcale mnie nie interesuje, bo jak ona mnie gryzie i ja jej mówię, ze mnie boli, to , to ją też nie interesuje....No ale do rzeczy.

Butelkę, jak już mówiłem, trzeba solidnie ugryźć, żeby zrobić dziurę, dla wody, żeby mogła sobie popływać po moich włościach...

Tak też zrobiłem, złapałem za koniuszek folii i ściągnąłem butelek, sztuk 4 na ziemię....
CZTERY butelki!!! Wiecie jaki byłem podekscytowany???

Najpierw uwolniłem butelki z folii, która je przetrzymywała, ciasno, bardzo ciasno, nie miały jak oddychać! Musiałem im pomóc! Walczyłem z folią, która postanowiła nie poddawać się tak łatwo, jak sądziłem, że będzie... Ale po kilku minutach walki, folia się poddała... Nie miała wyjścia... nie miała szans, ze mną! Królem Kuchni! Przerobiłem dużą folię na milion małych folii...

Teraz moje kochane butelki i woda która woła o pomoc!

Rach, ciach, prach i już! Jedna butelka wodę już wypuszcza na wolność, widzę jak sobie woda płynie, płynie i płynie...Dobra, teraz kolej na drugą butelkę, i trzecią, i czwartą!

OOOOOOO MAAAAAAJ  GAAAAAAD!!!!!!!!

Czuję się wspaniale zmęczony, po walce o wolność wody....
No... ale co teraz??? Nuda.... butelki zmiażdżone dokumentnie, woda uwolniona... rozpłynęła się ta woda trochę, rozpędziła z tym zwiedzaniem włości... wszędzie WODA, WODA WODA!

Nie mam się gdzie położyć... usiąść nawet nie ma gdzie... wszędzie woda!
Nawet na moim posłaniu, pod moim posłaniem, za moim posłaniem!

Co ja najlepszego narobiłem?

Ja tu chciałem pomóc wodzie, a ta woda mnie bezczelnie wykorzystała!

Be woda, Be...

No dobra, trzeba by coś porobić... ale co? w Kongu żarcie się skończyło... butelek już mi się nie chce gryźć....poza tym, jestem obrażony na wodę... Ale??? Co to??? Coś jest na stole??? Czy mi się tylko wydaje?
Muszę to koniecznie sprawdzić... Ale jak? Już wiem... ściągnę obrus, bo jak ściągnę obrus to wszystko co jest na obrusie zjedzie razem z obrusem, poza tym, będę mógł się wyłgać,

  PRZECIEŻ NIE WCHODZIŁEM NA STÓŁ, OBRUS SAM SPADŁ!

Dobra, na stole nic nie było, fałszywy alarm... Na stole nic, ale za to na krzesłach już coś...

Poduszki.... Ale nie takie poduszki jak na posłaniu Artka i Bejti... nie, nie. To są takie poduszki, które skrywają w środku jakąś tajemnicę, koniecznie muszę sprawidzć co to za tajemnica. KONIECZNIE!

Rozbroiłem poduszkę, wyciągnąłem z niej wszystko... i nic... Dobra, to może w drugiej coś jest, no tam to na pewno musi coś być... A jak nie ma? Mam nadzieję, że Bejti mnie nie zamknie w budzie na łańcuchu, jak to zwykła mówić, jak nabroję... To znaczy ona mówi, że broję... Ja jej próbuję tłumaczyć, że walczę, bronię i odkrywam tajemnice!

Doooobra , przecież.... co Ona może mi zrobić, zrobię oczy okrągłe, smutne.... uszy położę, schylę głowę i tyle.... Na nią to działa. ZAWSZE!


Biorę się za drugą poduszkę....

Znaleźliście coś??? Bo ja nic....

Bejti mnie zabije!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rzeka.

Dzisiaj byliśmy  nad rzeką, daleeeko daleeeko, żeby nam nikt nie przeszkadzał.

Och, mówię wam jakie to piękne miejsce jest!

Jest wielkie pole do biegania w wysokiej trawie i jest ... RZEKA!

Rzeka to takie dziwne coś, coś jak miska z wodą, coś jak morze tylko, że trochę inne.

Wody jest dużo, ale nie tak dużo jak w morzu, no i w rzece widać drugi ląd a w morzu tego lądu nie widać.  W morzu jest piach i łagodne wejście do wody a w rzece nie, w rzece jest muł i strome zejście, a czasami takie zejście z którego nie da się wejść normalnie, tylko trzeba albo wskoczyć albo wpaść!

Beata miała dla nas zabawkę, którą przywiązała do linki..nota bene mojej linki...ale wybaczyłem bo mnie linka nie była potrzebna, bo przecież do czego? Ona wrzucała tą zabawkę do wody i kazała Arii po nią iść, a raczej mówiła :

Aria!... płyń... płyń jełopie!

Nie wiem co to znaczy płyń, ale za chwilę miałem się dowiedzieć.

Aria bała się wejść po zabawkę, zupełnie nie wiem czemu, nie była daleko!

Wymyśliła, że zacznie przyciągać zabawkę do brzegu, łapiąc linkę w paszczę, za każdym razem tak robiła.

A ja? Ja sobie biegałem przy brzegu, tym stromym brzegu i tym mniej stromym...

Aż tu nagle! Widzę coś! Coś pod wodą! porusza się!

Muszę to sprawdzić.... podejdę bliżej i poniucham troszkę....

OJEZUUUUUUUUU!



wpadłem do wody!

Chciałem stanąć na ziemi ale ziemi nie było! No mówię Wam,
    N  I  E     B  Y  Ł  O! !!

Zacząłem przebierać łapami, bo chciałem uciekać, szybko szybko na brzeg.
Trochę się wystraszyłem, mało tego Beata z Artkiem się wystraszyli, bo wpadłem do wody w miejscu, w którym mnie nie widzieli, Beata zaczęła panikować, że wpadłem do wody i nie umiem wyjść, Artek stanął na brzegu jak wryty i patrzy na mnie, zamiast mnie ratować!
Stał i się gapił, nie chciał pomóc to musiałem sobie radzić sam.
 Beata, jak tylko mnie zobaczyła przestała panikować i wykrzyknęła:

Drago! Ty pływasz!

Zacząłem machać łapami w stronę brzegu, ale jak już poczułem, że wcale nie idę na dno to zmieniłem kierunek i zacząłem machać łapami na ten dalszy brzeg, bo tam było ciekawiej, bo były takie wielkie psy w czarne łaty  i  w sumie tak dziwnie szczekały...

Muu. Muu. Dziwnie, nie?


czwartek, 22 sierpnia 2013

Ćwiczenia

Drago... siad!
 - to siadam....
Drago... leżeć!
- to leżę...
 Drago... siad!
 - to siadam....
Drago... leżeć!
- to leżę...
Drago... siad!
 - to siadam....
Drago... leżeć!
- to leżę...

Nuda... te ćwiczenia, tłusty nie jestem a ona mi każe ćwiczyć... sama by poćwiczyła siady i leżenia...

Ale dzisiaj mogę jej wybaczyć, bo za każde klapnięcie na zadek dostawałem pysznego herbatnika, za każde wygodne położenie się na ziemi też.

Ale po chwili powiedziała do mnie:

Drago...patrz!

No to patrzę, patrzę, patrzę... a tu nic! nie ma herbatnika a widzę go przecież w jej ręce... ciekawe dlaczego nie chciała mi go dać.

Stwierdziłem, że będę się lampił na herbatnika tak długo aż go dostanę...coś na wzór telekinezy.
 No i się lampię.. dwie sekundy, trzy sekundy ale herbatnik ani drgnie, coś chyba jest nie tak...ta cała telekineza herbatnikowa nie działa.

Znów słyszę:

Drago...patrz!

No do jasnej cholery! Patrzę przecież na tego nieszczęsnego, pysznego herbatnika! Czego ona jeszcze ode mnie chce! w końcu się zdenerwowałem i spojrzałem jej w oczy moim najbardziej groźnym wzrokiem jaki tylko potrafiłem zrobić.... i... jest! pyszny herbatnik wylądował w mojej paszczy!

Dziwne, nie? Niby mam patrzeć, ale nie na herbatnika tylko na nią... No, ale jak mam spuścić wzrok z żarcia i w nagrodę dostać owo żarcie, to jednak zacznę się gapić w jej niebieskie gały.

A teraz pokażę wam moje straszliwe, groźne spojrzenie...


wtorek, 20 sierpnia 2013

wielka woda

Zapakowali nas dzisiaj do samochodu...

Myślałem, że znów jedziemy do lekarza, w nadziei, że nie będę musiał już pić tego paskudztwa, ale się okazało, że wcale do lekarza nie jedziemy tylko jak to oni określili, nad morze.

Co to jest, to morze? Nie wiem, ale miałem się  wkrótce dowiedzieć.
Jechaliśmy dłuuuugo, postanowiłem się zdrzemnąć ale upał mi na to nie pozwalał.

Dojechaliśmy, wyskoczyłem z auta jak poparzony bo strasznie chciało mi się siku,
poszedłem z ustronne miejsce i jeeeest... jaka ulga.... tylko jacyś obcy ludzie dziwnie się na mnie patrzeli.... jakby nigdy nie widzieli jak sikam...
Później się okazało, że nasikałem na samym środku wejścia do morza, może dlatego się tak oburzyli.

Beata odpięła mi smycz i pobiegłem się bawić, Aria zaraz za mną, ale ona popędziła do wody...
Ale jakoś małe było to morze... Chłopaki na podwórku opowiadali mi, że morze to jest jak taka wieeeelka miska z wodą. Ucieszyłem się, bo moja miska z wodą jest jakaś strasznie mała, więc doszedłem do wniosku, że jak morze jest większe niż moja miska, to warto jest się na zapas opić tej fajnej wody...

Tylko, że ta woda nie smakowała jak ta w mojej misce... może i miska była mniejsza, ale przynajmniej woda była dobra i nie śmierdziała rybą... Ale nie miałem wyjścia, trzeba było napić się na zapas.






Tak się opiłem tej wody, że w drodze powrotnej do domu, nie wytrzymałem i znów puściłem pawia.
Wstyd mi było ale co miałem zrobić?  Nie dałem rady trzymać tego paskudztwa dalej w moim małym cudnym brzuszku. Wyhaftowałem  piękny wzór na kocyku. Była tam woda z morza, trochę jedzenia i trawy... Ale wszystko to łączyło się we wspaniały wzór, góry i doliny, woda... pięknie!

No, już się nie bałem, że dostanę w skórę od Beaty i Artka, bo nauczyłem się, że jak puszczę pawia w aucie to oni to zaraz posprzątają i pogłaszczą po łepetynie, mowiąc, że nic się nie stało.

NO! Teraz mogę haftować ile wlezie.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Schody!

Dzisiaj z samego rana pobiegłem szybko na górę... znaczy się na piętro, żeby wskoczyć na posłanie Beaty i Artka... po co? jak to po co.... żeby wykurzyć ich z kocyka, bo strasznie chciało mi się siku.

Wbiegłem po schodach...na samą górę, sam, samiuteńki, nikt mi nie pomagał, no...bo ja umiem już wchodzić po schodach.
Nie jest ich dużo, ale troszkę to wspinanie jest męczące, no ale jak się czegoś bardzo pragnie to i schody nie są straszne.

Na górze, jak zwykle, króluje Aria.. bo wiecie, ona może spać na górze, bo starsza jest i nie sika na dywan. Ale to nie jest moja wina, że nie umiem jeszcze trzymać tak długo w sobie tego morza wody, które wypiłem przed spaniem.  Poza tym, jak wchodzę na górę, Aria od razu chce się bawić, więc najpierw muszę za potrzebą a później mogę hasać cały dzień.

No ale do rzeczy, bo miałem wam powiedzieć o tych schodach.

Wszedłem, a raczej wbiegłem ile sił miałem w łapach do sypialni, chciałem wskoczyć na łóżko, ale mi nie wyszło i obiłem sobie zadek o podłogę... no bo to posłanie jakieś strasznie wysokie jest.

Artek wstał i pomógł mi wejść, ale zanim wstał to musiałem wskoczyć chociaż przednimi łapami na jego głowę, żeby w ogóle mnie zauważył.

W końcu! Udało się, z pomocą Artka, leżę sobie na głowie Beaty, która coś tam mamrocze pod nosem, że mam zejść, że śmierdzę, że na głowie się nie leży... ja śmierdzę?  No a czyja to jest wina, hę?
Sama mi każe pić to śmierdzące świństwo a później narzeka.

Ale dowiedziałem się,  po co w ogóle mam pić to cudactwo.

Podobno w mojej skórze są robaki, ale tutaj bym polemizował, bo nie zauważyłem nic a nic, podczas drapania się za uchem, i podczas gryzienia się w łapy i zadek.
A przecież jakby były to na pewno bym je widział, prawda?

No powiedzmy, że je gdzieś tam mam... podobno nazywają się " nużeńce".
Ciekawe co to jest, ten nużeniec...

Oj, swędzi mnie znowu zadek....

Muszę iść na dwór, bo jak znów się spompuję na dywan, to Beata mi chyba nie wybaczy.

A co to?

Aria już na dole....Artek... też!!!!  A JA!?!?

Ja siedzę uwięziony na górze, przez ten diabelski wymysł, SCHODY!

No, dobra... z wejściem nie było problemu, to może i z zejściem problemu nie będzie...
A jednak, problem się pojawił.... bo gdy tylko postawiłem swoje przednie łapy na schodku, zadek zaczął robić się ciężki i próbował mnie zepchnąć ze schodów, na sam dół!

Wolę poczekać, aż ktoś mnie łaskawie zniesie na dół...ale nikt nie przychodzi....i  to długo nikt nie przychodzi... Może jak zacznę drzeć paszczę to ktoś przyjdzie?

No to jedziemy, UWAGA!

Przyszła, łaskawie Beata. Ale mówi do mnie, żebym sam zszedł.... chyba zwariowała!

Będę darł japę tak długo, aż po mnie wejdzie, weźmie mnie na ręce i zaniesie na dół!

Koniec, Kropka.


niedziela, 18 sierpnia 2013

Kopę lat!

Witam,
Strasznie długo mnie tutaj nie było... Mógłbym powiedzieć, że nie miałem czasu... ale prawda taka, że całkowicie zapomniałem o istnieniu mojego szałowego bloga.
Ostatni post był tak dawno, że aż siebie na zdjęciach nie poznaję...
No dobra, to muszę to jakoś naprawić...
Teraz wyglądam, o tak:






Urosłem trochę, nie?

Kolor też trochę inny, patrzę na swoje zdjęcia sprzed dwóch miesięcy i myślę sobie, że niezły wypłosz był ze mnie, wtedy, jak byłem jeszcze mały... No, bo teraz jestem duży! A co!

Ważę już prawie 20kg, mierzę... w sumie to nie wiem ile, bo Beata zawsze przynosi takie długie cienkie coś, co mi przykłada do łopatek, a to coś mnie drażni i wolałbym to raczej pomemlać sobie w paszczy niż biegać z tym paskudnym czymś przy łopatkach... Nie dość, że to nie fajne, to jeszcze nie wygodnie z tym hopsać,  no ale wracając do tematu, to mogę mieć wzrostu jakieś 55cm, nie wiem, może mniej, może więcej... Muszę powiedzieć w końcu, żeby mnie porządnie zmierzyli.

A tak poza tym, to co u mnie?

Nic się nie zmienia, ganiam się z Arią po ogródku, po polach i boiskach, różnie, w zależności gdzie nas wywiozą,



 ale ostatnio dość często odwiedzałem lekarza, bo Beacie ubzdurało się, że jestem obłożnie chory... Pojechaliśmy do lekarza, Pani doktor mnie obejrzała, zajrzała mi do paszczy, po dotykała tu i ówdzie i stwierdziła, że w sumie to nic mi nie jest, ale ta moja łysa broda i fafle nie wyglądają dobrze i przepisała mi jakieś cudaczne coś. Mam to pić raz dziennie przez dwa tygodnie
i wtedy jak mi broda nie urośnie będą mi zeskrobywać skórę!!!
Tak się zdenerwowałem tym zeskrobywaniem skóry mojej, własnej pięknej, cudownej skóry, że puściłem pawia w drodze powrotnej do domu... Myślałem, że dostanę reprymendę za obrzyganie samochodu, ale Beatka nic nie zrobiła, tylko przytuliła mnie mocno i zaniosła na RĘKACH do domu,napiłem się wody i od razu poczułem się lepiej, ale schowałem się pod stołem, żeby Aria mi nie dokuczała, bo jednak po tym pawiu trochę bolał mnie brzuszek.

Dzisiaj dostałem do picia to okropne coś, ma mi to pomóc na porost brody, nie za smaczne, ale wyjścia nie miałem, bo Beatka włożyła mi do paszczy coś długiego i z tego czegoś poleciało to niedobre coś na porost brody...

Idę napić się wody, żeby przepłukać paszczę i zabić ten niedobry smak...





poniedziałek, 1 lipca 2013

Pierwszy spacer

Dzisiaj poszedłem na mój pierwszy spacer.
Beata i Artek zawieźli nas na wielkie pole,  na prawdę było wielkie!
Beata miała jeszcze ze sobą czarne pudełko które błyskało mi po oczach i strasznie irytowało, ale jak tylko  chciałem podejść bliżej, zeby powąchać i sprawdzić co to, to Beata od razu wstawała...Ona nigdy nie pozwala mi bawić się jej zabawkami.



Gdy tylko wysiedliśmy z auta Aria pognała przed siebie goniąc jakiś bliżej nie zidentyfikowany obiekt.
Postanowiłem pobiec za nią i sprawdzić, co to właściwie jest i czy jest jakikolwiek sens to coś gonić.


Okazało się, że jednak nie jestem taki szybki jak mi się wydawało i niestety nie mogłem jej dogonić, bo ona tak gnała wpatrzona w ten malutki punkt tak jak Harry Potter w znicz na meczu Quidditcha.  Jak się później dowiedziałem to była jaskółka... A co to jest? nie wiem, Wiem tylko tyle, że lata szybko i Aria nie może jej dogonić.  A ja gdy dorosnę na pewno ją złapię i pokażę wszystkim jaki to jestem wspaniały łapacz jaskółek.



Po spacerze byłem niesamowicie zmęczony, położyłem się więc na płytkach w kuchni,  bo jednak na tym moim posłaniu to strasznie gorąco. No ale pospać mi chyba nie dane, przyszła Aria i zaczęła mnie zaczepiać, skakać, chrząkać i machać tymi swoimi długaśnymi łapami, co na prawdę doprowadzało mnie do szału bo ja chciałem  SPAĆ!

Nic się nie dało z nią zrobić, wstałem więc i warknąłem, najlepiej i najgłośniej jak potrafiłem.
Chyba nieźle mi to wyszło bo przybiegła Beata i zaczęła nawijać tą swoją gadkę umoralniającą, że niby ma być spokój, bo jak nie to łańcuch i do budy. Śmieszna jest ta nasza Beatka, bo niby gdzie jest ten łańcuch? I co najważniejsze, gdzie ta buda?

Zaśmialiśmy się z Arią i pognaliśmy na ogródek, mimo zmęczenia dałem się namówić na zabawę w ganianego, tylko że to znowu ja miałem gonić Arię, bo to ona miała mojego szeleszczącego misia w paszczy.

No to pędzę, może mi się uda zabrać to co należy do mnie, ale nieeee, Aria jak zawsze musi mnie gryźć w ucho, samolub z tej Arii...

Bez sensu jest ta zabawa jak nie mogę odebrać swojego misia po tym, jak już ją złapię.

Idę spać!














piątek, 28 czerwca 2013

Igły, ach te igły!

Dzisiaj Beata zabrała mnie na wycieczkę to takiego fajnego miejsca, na początku wydawało mi się fajne, a później już nie bo jakaś obca baba wbiła mi igłę w grzbiet. Co ona myśli sobie, że mnie to nie boli? Owszem, że boli. Polała mnie też jakimiś śmierdzącymi kroplami.
I teraz chodzę i śmierdzę...

Ale mi się zachciało spać.... W aucie tak przyjemnie trzęsie, chyba zaraz.... puszczę pawia!

Ojeju, ojeju!  tylko gdzie go puścić?  Na kocyk?  Nie!  Bo nie będę miał gdzie spać w drodze do domu. O, widzę schowek w drzwiach, tak to będzie miejsce idealne na mojego pawia...

Przespałem całą drogę do domu, Aria też przespała, ale wspominała coś rano, że ją też boli brzuszek.
A ja wiem od czego, przecież mówiłem jej, że koop się nie je, a ona zjadła moją, bleeh
Niby starsza ode mnie a koopy je. Dziwna jest.

Przyjechaliśmy do domu, myślałem, ze Beata i Artek dadzą mi w skórę za tego pawia w schowku na drzwiach, ale oni mnie tylko wzięli na ręce i mocno tulili, mówiąc:
- Biedny Drago, to pewnie po tej szczepionce.



Kto to jest Drago?

czwartek, 27 czerwca 2013

Pierwsze koty za płoty...

Dzisiaj już lepiej, Aria mnie nie goni a zachęca do zabawy, tylko czasem warknie i złapie za ucho, moje biedne obolałe ucho.
No ale ja wiem co robić, żeby mnie za to ucho tak nie szarpała.
Jak tylko  paszcza Arii zbliża się niebezpiecznie szybko do mojego ucha ja zaczynam drzeć się  wniebogłosy, wcale mnie to tak nie boli ale nikt nie musi o tym wiedzieć :)

Dzisiaj Beata wyszła na spacer bez nas,  na długi spacer...Nie było jej chyba ze sto lat!
Ale był z nami Artek i obserwował nas co robimy.
Zacząłem kopać doła, no, bo tam na pewno, ale to na sto procent coś jest zakopane, coś co ładnie pachnie i na pewno będzie można to pomemlać, jak tylko uda mi się wykopać.
  Nagle przychodzi Aria i mnie woła na drugi koniec ogrodu... Mówi, żebym pomógł kopać tutaj, bo tutaj fajniejsze rzeczy są.
No dobra, pomyślałem, ale jakie są szanse, ze dostanę chociaż kawałek z tego co wykopiemy?
Postanowiłem jej zaufać i zacząłem kopać...

I faktycznie! Wykopaliśmy wieeeelką, obślizgłą kość!  Ojeju jak pachnie!!!

Aria wzięła w paszczę i poszła sobie w drugi koniec ogrodu... tak myślałem, że nic dla mnie nie będzie, oj ja głupi i naiwny szczeniak.  Ale nie, Aria mnie woła! Podbiegłem i razem wzięliśmy się za ogryzanie pysznej kości.
A kość? No jak kość, ludzie kochani, kości nie widzieliście? No taka duża, trochę śliska, z takim biało-zielonym puchem w niektórych miejscach. Pyszna, duża, fajna kość.
Po prostu.
KOŚĆ.

wtorek, 25 czerwca 2013

Aria...

Aria jest stworem...
Aria jest wielka...
Aria ma wielkie uszy...
Aria ma wielkie oczy...
Aria warczy na mnie...
Aria zabiera mi zabawki...
Aria chce mnie pożreć!

   Muszę uciekać! Ona na prawdę chce mnie zjeść.... no bo po co niby za ucho mnie łapie?
Jak wejdę pod stół to mnie nie dosięgnie, bo uszy ma wielkie i nie da rady ich przecisnąć między krzesłami.
Posiedzę tutaj, pomyślę co robić...

Patrzę na nią i patrzę, wygląda trochę jak mama, tylko mama miała dłuższą sierść, no i mama mnie nie goniła i nie karciła za wszystko co zrobiłem.  A Aria krok w krok łazi za mną, strasznie mnie to denerwuje!

Postanowiłem dać jej szansę, jeśli znów będzie próbowała odgryźć mi ucho, to już nie wytrzymam i się postawię... OK, idę na dwór, może będzie dobrze...

Uwaga! Biegnie Aria... AHA!! próbowała capnąć za ucho ale się nie dałem! Pokazałem moje wielkie, ostre jak brzytwa zębiska i stanęła jak wryta!  O, o.... chyba coś jest nie tak.... Ona też pokazała zębiska!!! Ale jakie wielkie!!! Większe od moich!!! Aaaaaaaa!!!

Wdaliśmy się w bójkę ale przyszła Beata i nas rozdzieliła. I dobrze, bo  jakby tego nie zrobiła to nie wiem co by się stało z Arią!  Muszę ją przywołać jakoś do porządku, tylko ona za bardzo się nie daje... Warczy na mnie, szczeka... bez sensu.. Muszę się chyba lepiej z nią poznać.
Przyniosłem jej zabawkę....w sumie to dla siebie przyniosłem ale ona mi zabrała... No nic, zabrała to zabrała, przecież sam nie odbiorę bo mnie pogoni...

Potem się pobawię.

Aria...

Nowy dom...

Całą drogę do nowego domu jechałem  na kolanach Obcego...No nie całą, bo później wsadził mnie na tylną kanapę i usiadł ze mną. Miałem dużo miejsca, sporo zabawek no i to coś dziwnego na szyi... Obca zachwycała się jak pięknie wyglądam i jak wspaniale mi pasuje to owe coś.

Droga upłynęła mi całkiem dobrze, oprócz tego, że byłem bardzo ale to bardzo smutny, że już prawdopodobnie nigdy nie zobaczę ani swojego rodzeństwa ani mamy.

Siedziałem sobie grzecznie i rozmyślałem jak to teraz będzie, czy będę miał gdzie spać, czy  dadzą mi jeść i kto to jest, tam za tą kratą... Wygląda niby trochę jak mama, ale jakaś mniejsza jest i zdecydowanie ma o wiele większe uszy... Przez część drogi stwór niewiadomego pochodzenia lampił się na mnie jakbym co najwyżej zjadł mu jedzenie z miski...

A przecież ja nic nie zrobiłem a już na pewno nie chciałem się tu  znaleźć. Może na początek nie będę jej wchodził w drogę, zobaczymy później co to z niej za gagatek.

Dojechaliśmy w końcu do mojego nowego domu, Obcy wziął mnie na ręce, jakbym sam chodzić nie umiał! Przecież ja już jestem duży i nawet biegać potrafię!
Hm... to chyba nie jest mój nowy dom, a może jest?  Z domu wyszła jakaś nowa Obca i zaraz zaczęła mnie miziać, przytulać i mówić jaki to nie jestem piękny. Pewnie, że jestem, co Ona sobie myśli.
Obcy postawił mnie na ziemi i przyczepił do szyi jakiś kawałek czegoś czarnego i niezbyt długiego.
Chciałem dać susa na trawnik ale to długie coś okazało się nie tak bardzo długie jak myslałem.

Postanowiłem zacząć się szarpać z tym czymś, może ustąpi i mnie łaskawie wypuści?

O! A co to? po drugiej stronie długiego stoi Obcy! Hm... Obcy idzie w stronę trawnika, no dobra, to jak już też chce iść na trawnik to mu potowarzyszę, może też chce mu się siku?

Po chwili Ochów i Achów nowych Obcych, zapakowali mnie do auta i pojechaliśmy dalej, ale już nie tak daleko jak dotychczas. Podróż trwała zaledwie kilka chwil ale okazało się, że stwór zza kraty został na trawniku z nowymi Obcymi i jednym Obcym który mnie zabrał od mamy.

Powóz się zatrzymał i Obca powiedziała:
- No to jesteśmy w domu malutki.

Ja? Malutki? Ja jej zaraz dam malutkiego!

Zaniosła mnie Obca do domu, wszedłem, rozejrzałem się i myślę " całkiem nieźle jak na nowy dom".
Pobiegłem niepewnie do kuchni bo tam przecież na pewno jest jedzenie! Rozejrzałem się ale jedzenia ani widu, ani słychu... Może jest w pokoju z wielkim oknem... Przeszukałem  wszystkie kąty i też nic nie znalazłem oprócz jednej kulki pod stołem. Och a byłem taki głodny!

Dowiedziałem się też, że Obca która mnie zabrała od mamy nazywa się Beata a druga Obca co mnie tak w tym powozie wymiziała to Gosia.

Stały nade mną i się mną zachwycały ale żadnej nie przyszło do głowy, żeby dać mi jeść!
Beata wpadła w końcu żeby mi dać miskę z wodą, no dobra, woda wodą a gdzie żarcie?1?!

Napiłem się i nagle usłyszałem znajomy szelest... ŻARCIE!!!

Beata zamiast nasypać mi do miski cały worek to Ona mi dała zaledwie kilka kulek, chyba zwariowała! Nie jestem tłusty i nie muszę być na diecie!

Gosia miała kulki w ręce i mowiła do mnie "siad" ... Hm... Przecież mam na imię Bart a nie jakiś Siad.
Ona mówiła Siad i pokazywała kulki, ja patrzyłem na nią i nie wiedziałem o co jej chodzi....
W końcu postanowiłem, że usiądę sobie i poczekam aż się owa Gosia zdecyduje na oddanie mi kulek... I zdarzył się cud... W momencie jak usiadłem Ona dała mi kulki i pomiziała za uchem!

To od teraz wiem co robić, żeby dostać żarcie, wystarczy usiąść i już.

Gosia zaczyna wychodzić! Gdzie Ona idzie? Przecież ma moje kulki!!!
Zacząłem ją wołać ale w ogóle na mnie nie reagowała tylko najzwyczajniej w świecie sobie poszła!

No nic, muszę jakoś teraz nauczyć Beatę, że jak usiądę, Ona ma mi dać pyszne kuleczki. Zobaczymy czy też tak szybko załapie :)

Podszedłem do niej i patrzę jej w oczy... Patrzę, patrzę... i siup, siadam! Beata daje mi kulki... No, no, mądra z niej Obca. Będę musiał ją nauczyć jeszcze kilku sztuczek, wtedy już nigdy nie będę chodził głodny.

Trochę jestem zmęczony, położę się spać a później zacznę szkolić Beatkę.

Yyyyy ktoś mi przerwał sen.... To ten STWÓR zza kraty!!! Uciekać, On jest na wolności! nie ma krat, nie ma NIC!!!!  Zwiałem szybko pod stół, stwór za duży żeby mnie dopaść pod stołem. Muszę obmyślić plan działania jak tu stwora przekonać do siebie.

Ze stworem przyszedł Obcy i dowiedziałem się, że wołają na niego Artek... i że stwór też ma imię!
Aria... za Ładnie jak na stwora... a może Aria wcale nie jest stworem?



I nadszedł TEN dzień.

Dobry Wieczór,

Chciałem Wam tylko oznajmić, że Obcy wrócili!  I to Ci sami!
Na początku pomyślałem, że znów przyjechali się z nami pobawić, ale grubo się myliłem.

Jest wieczór, więc cała nasza trójka była już troszkę zmęczona całodzienną gonitwą za patykiem.
Poszliśmy więc do swoich łóżek.  Ale ledwo położylismy się spać, A tu Greg wchodzi do nas i zaprasza nas na zewnątrz.... Pomyślałem... w sumie są wakacje, to z jakiej racji mamy chodzić wcześnie spać, wybiegliśmy na dwór, rześkie powietrze muskało nas po nosach a chłodna rosa moczyła nam łapy.  Greg był razem z nami, W KOŃCU!
Cały dzień go przecież nie było, nikt nie wiedział gdzie on się podział. No nie ważne, ważne, że w końcu jest z nami  i możemy szarpać go za nogawki i zabierać mu skarpetki z kosza na pranie.
  
  Dzisiaj przywiózł nam nową dostawę jedzenia, ach, mówię Wam jak pięknie pachniało!
Chcieliśmy nawet dostać się jakoś do worka, ale był szczelnie zamknięty, a poza tym został szybko przez Grega schowany do schowka z wielkimi drzwiami i jeszcze większą kłódką...
Ciekawe po co taka wielka kłódka, przecież wiadomo, że jesteśmy jeszcze za mali żeby ją rozpracować i dostać się do jedzeniowego raju. Chyba, że pomyśleli sobie " że co 3 głowy to nie jedna" i jakoś damy radę :) No ale tak niestety nie jest, a wyprowadzać ich z błędu nie będziemy.

No dobrze, zacząłem się zastanawiać dlaczego Obcy wrócili, bo na pewno nie po to żeby się z nami pobawić... No bo przecież Ona nie przyszła do nas jak zwykle tylko od razu weszli do domu...
Może już nas nie lubi? Chyba przesadziliśmy z tym ciąganiem za nogawki. Ale to i lepiej bo mamy przynajmniej pewność, że nie zmieni zdania co do uprowadzenia któregoś z nas.

O! Uwaga, wychodzą z domu! Ona podeszła do nas i zaczęła się żegnać z Cezarem i Taylorem... a ja? dlaczego nie pożegna się ze mną? Przecież nie jestem gorszy od nich!?!?  Może trochę mniejszy od Cezara, no bo faktycznie Cezarowi się urosło troszkę, nie powiem, ale  zaraz za nim jestem ja a za mną Taylor.

Taylor jest najmniejszy z nas a to dlatego, że urodził się bardzo chory,  miał chory ogonek i mamusia musiała mu troszkę ten ogonek skrócić, Taylor mieszkał w domu z Gregiem i jego mamą, karmili go butelką nosili na rękach i w ogóle traktowali go jak ludzkiego szczeniaka.  Ale Taylor był silny i udało mu się wyzdrowieć i teraz choć mniejszy od nas i z krótszym ogonkiem jest tak samo wspaniały jak my.

Słuchajcie lepiej co się działo potem!
Ona została z chłopakami a Greg wziął mnie na ręce i niesie do powozu Obcych! I jeszcze w dodatku mówi:
- No mały, jedziesz do swojej nowej mamy.
 A przecież ja mam mamę i nie potrzebuję nowej!

...





sobota, 22 czerwca 2013

Już tu są!

  Obcy weszli na nasz teren...
Wybiegłem szybko ile sił miałem w łapach, za mną Cezar i Taylor. Uzgodniliśmy razem, że zrobimy wszystko, żeby żadnego z nas nie zabrali.

  Przyjechało dwóch obcych, Ona i On... Póki co rozmawiają z Gregiem ale widzę, że Ona kątem oka spogląda w naszą stronę... Podeszła do nas i przykucnęła.... Nie! Nie dam się! Cezar, widzę, że powoli się łamie, Taylor też.... ale ja będę twardy! Muszę im jakoś dać do zrozumienia, że przecież Ona tylko na to czeka, żeby któryś z nas podbiegł pierwszy. Jak zabierali ostatnio siostrę to było tak samo... Ona kucnęła, wyciągnęła rękę a siostra głupia pobiegła do niej bo myślała, że ma jakieś smakołyki w ręku, ale jak zwykle nic tam nie było, także ja znam te obcych gierki, postanowiłem,

NIE  IDĘ!

  Pierwszy złamał się Taylor, jak zwykle z resztą... On kocha wszystkich ludzi, swoich, cudzych, nie ważne, kocha ich wszystkich. Później złamał się Cezar, jak tylko zobaczył, że z obcymi można się bawić i od czasu do czasu ciągnąć za nogawkę.  On to na prawdę uwielbia.
Ja leżałem sobie daleko i memlając patyka, przyglądałem się tej całej sytuacji, jak moi zdradzieccy bracia oddają się zabawie z Obcymi. 

  Ale nudno tak samemu tego patyka memlać.... moze chłopaki mają rację? Może powinienem też przyjść i się pobawić? Wypadałoby chociaż jakieś "dzień dobry" powiedzieć... Nie, tak nie może być, żeby Obcy mówili później, że jestem nie wychowany.

IDĘ!

  Zostawiłem patyka i pobiegłem szybko do Obcej, wskoczyłem jej na kolana i polizałem ją po policzku, Ona roześmiała się głośno... troszkę za głośno jak na mój gust ale mogę jej to wybaczyć bo poczułem od niej to dziwne uczucie... Ona chyba mnie kocha!  To nie możliwe jest, za krótko się znamy, żeby zaraz emanować takim uczuciem... Muszę to sprawdzić, pójdę do Obcego, sprawdzę co od niego bije.... Od niego bije dokładnie to samo.... chociaż troszkę mniej niż od Obcej....
  Muszę spokojnie to przemyśleć... spytać chłopaków co  o tym sądzą....
Zabrałem więc swojego patyka i zwołałem naradę za krzakiem.

Taylor mówi, że Obca wspaniała, że głaszcze i podnosi do góry, przewraca na bok i mizia po brzuchu, no cud, miód i orzeszki....  Taylor zakochany....

Cezar  mówi to samo,  tylko On nie lubi jak się go przewraca na grzbiet bo wtedy nie wygodnie jest leżeć.

Postanowiłem sprawdzić.... Podszedłem do Obcej i Ona faktycznie, a to mnie do góry, a to na dól,  na grzbiet, mizia za uchem, z włosem i pod włos... No nie powiem, Obca jest OK.

Dobra, Ci mogą być ale i tak nie damy się zabrać...Mogą przychodzić do nas, bawić się z nami ale my kategorycznie nie pójdziemy z nimi!

Po zabawie, Obcy weszli do domu.... I wtedy wiedziałem, że któregoś z nas zabiorą...ale co to.. wychodzą  z domu... machają nam, mówią, że jesteśmy cudowni.. i wychodzą z naszego terenu do swojego powozu....

SZOK! Nie zabrali żadnego z nas!

Hurra!



piątek, 21 czerwca 2013

Obcy atakują.

Od kilku dni przychodzą do nas jacyś obcy ludzie. Najpierw się z nami bawią, później znikają za drzwiami domu a jak wychodzą to zabierają jednego z nas ze sobą... Dziwnie też  zachowuje się Greg, bo pozwala im na to, żeby sobie nas ot tak  zabrali... Najpierw zabrali jedną siostrę, później drugą i trzecią....Zostaliśmy sami, ja, Cezar i Taylor. Broniliśmy się zawzięcie żeby nas nikt nie zabrał, ale dzisiaj przyszedł Greg i oświadczył, że znów ktoś przyjeżdża nas obejrzeć... Pomyślałem sobie, niech sobie w internecie pooglądają albo na wysatwę jadą oglądać, co my jesteśmy, posągi żeby nas podziwiać?

No nic, mają przyjechać, niech przyjeżdżają, ale na pewno nie będziemy się dobrze zachowywać i pokazywać jacy jesteśmy mądrzy i sympatyczni.
Obcy mają przyjechać jutro...

czwartek, 20 czerwca 2013

Pewnego dnia...

Pewna ciotka zza wielkiej wody doradziła mi, żebym zaczął pierwszy wpis od słów: Pewnego dnia...

OK. Pewnego dnia a mianowicie 17 marca roku pańskiego 2013 przyszedłem na świat.
Wraz ze mną pojawiły się siostry sztuk 3 i bracia  sztuk 2. Czyli razem jest nas sztuk 6.

 Mama moja  postanowiła urodzić nas o 6 dni wcześniej niż planowała, chyba chciała zdążyć na święto Patryka :)  Ach, no bo całkiem zapomniałem, 17 marca to dzień świętego Patryka w Irlandii, w której się urodziłem oczywiście.
A urodziłem się dokładnie w domu Rosebud w Ardnacrusha w hrabstwie Clare, to nie daleko miasta  Limerick z którego, nota bene, pochodzi moja ciotka Aria o której napiszę Wam później.

 Jedna rzecz mnie tylko zastanawia... jak to możliwe jest, że moja mama jest dwukolorowa, mój tato też, siostry także mają po dwa kolory na sobie a ja i moi bracia mamy tylko jeden???
Może faceci tak mają, może tato też miał jeden kolor jak był w moim wieku? Hm... muszę spytać mamy.
 Teraz już idę bo Greg, no wiecie, mój pan, idzie do nas z jedzeniem! Muszę być pierwszy bo rodzeństwo zje wszystko i dla mnie nic nie zostanie, a ja wcale nie chcę, żeby nic dla mnie nie zostało...